Ocean Lemoniady

Ideologia pierzei #1

Polityczność architektury: Corbusierowskie zawołanie – albo rewolucja społeczna, albo architektura (1923). Rewolucji można zapobiec rozwiązując palące problemy społeczne przy pomocy architektury: A question of a new spirit: I am 40 years old, why should I not buy a house for myself? for I need this instrument; a house built on the same principles as the [...]

6 XI 2016

Polityczność architektury: Corbusierowskie zawołanie – albo rewolucja społeczna, albo architektura (1923). Rewolucji można zapobiec rozwiązując palące problemy społeczne przy pomocy architektury:

A question of a new spirit: I am 40 years old, why should I not buy a house for myself? for I need this instrument; a house built on the same principles as the Ford car I bought (or my Citroën, if I am particular).
Collaborators already consecrated to the task: big industry, the specialized factories.
Collaborators who must be brought in: the suburban railway lines, financial organizations, transformet Architectural Schools.
The aim: mass-production houses.
(…) Conclusion: We are dealing with an urgent problem of our epoch, nay more, with the problem of our epoch. The balance of society comes down to a question of builidng. We conclude with these justifiable alternatives: Architecture or Revolution.
(Le Corbusier, Verse une architecture, 1923, w przekładzie angielskim pp. 264)

Koniec polityczności architektury: wyburzenie modernistycznego osiedla socjalnego Pruitt Igoe w USA (1972). Modernistyczny megaprojekt i jego układ urbanistyczny uznany został winnym zniszczenia tradycyjnej struktury miasta, która dotąd zapobiegała społecznemu wykluczeniu. Ambitne zmiany społeczne obłożono tym samym interdyktem [1].

Zaangażowanie w architekturze wróciło do łask niedawno. Symboliczne było przyznanie nagrody Prizkera Alejandrowi Aravenie (2015). Flagowy projekt tego chilijskiego architekta to niskokosztowe domy dla rodzin w slumsach – tym, co było w nich wyjątkowe, to to, że kończono je tylko w połowie. Resztę, w zależności od swoich, za każdym razem odmiennych, potrzeb, wykańczali mieszkańcy.

Taki paradygmat budownictwa społecznego nazwano architekturą radykalną. Co jest symptomatyczne jej radykalizmu? – Własność domów i mieszkań. David Harvey komentuje to tak:

Hernando de Soto argues influentially that it is the lack of cle ar property rights that holds the poor down in misery in so much of the global south (ignoring the fact that poverty is abundantly in evidence in societies where clear property rights are readily established). To be sure, there will be instances where the granting of such rights in Rio’s favelas or in Lima’s slums liberates individual energies and entrepreneurial endeavors leading to personal advancement. But the concomitant effect is often to destroy collective and non-profit-maximizing modes of social solidarity and mutual support, while any aggregate effect w ill almost certainly be nullified in the absence of secure and adequately remunerative employment. In Cairo, Elyachar, for example, notes how these seemingly progressive policies create a „market of dispossession” that in effect seeks to suck value out of a moral economy based on mutual respect and re ciprocity, t o the advantage of capitalist institutions.
(David Harvey, Rebel Cities, 2012 pp. 39-40)

Równie radykalna ma być w architekturze radykalnej – akceptacja slumsów jako sposobu życia:

Jeżeli jednak istnieje jedna dziedzina, w której doświadczenie latynoamerykańskie może stanowić lekcję globalną, to jest to podejście do miasta nieformalnego. Co rozumiem przez „nieformalne”? Mówiąc krótko – slumsy. Slumsy nie są nieformalne dlatego, że nie posiadają formy, ale z uwagi na to, że istnieją poza prawnymi i ekonomicznymi protokołami kształtującymi miasto formalne. Nie oznacza to wcale, że slumsy są chaotyczne. Może im brakować podstawowych miejskich usług, a jednak działają w ramach własnych, samoregulujących się systemów, dając schronienie milionom ludzi w dobrze zintegrowanych społecznościach i oferując im dostęp do możliwości dawanych przez miasto. Uznanie miasta nieformalnego za istotny element miejskiego ekosystemu było zasadniczym przełomem w polityce ostatnich dwudziestu lat.
(Justin McGuirk, Radykalne miasta, tłum. K. Snopek, 2015, s. 42)

Padają argumenty: bywały próby budowania mieszkań dla żyjących dotąd w slumsach w nowo tworzonych dzielnicach, jednak lokatorom żyło się źle, robiło się niebezpiecznie, dochodziło do dewastacji – historia osiedla Tlatelolco w mieście Meksyk (Radykalne miasta, s. 23-28).

Dlatego nie należy ingerować w styl życia slumsów – argumentują radykalni architekci – lecz przeprowadzać drobne, punktowe interwencje. Osiedla socjalne powinny być zabudowane gęsto, ma to umacniać więzi społeczne. Najwyraźniej ich zdaniem biedni i tak nie potrafią zrobić użytku z parku. Nie uprawiają joggingu.

Dla modernistycznego planu wolnego i zieleni na osiedlach blokowych nie znajdowano dobrego słowa. Pozytywne wartościowanie gęstej zabudowy wynikało z lekcji Nowego Urbanizmu lat 80. W latach 70. zauważono niepowodzenia modernistycznej zabudowy – funkcjonalny podział miasta na strefy (strefa mieszkaniowa, strefa usługowa, strefa handlowa, strefa przemysłowa, strefa komercyjna) i przerzucenie szerokich arterii i węzłów autostradowych zmuszały do długich podróży samochodem (Jane Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, 1961). Anonimowość, długie korytarze bloków, zanik tradycyjnych przestrzeni wspólnych – wszystko to miało powodować problemy z bezpieczeństwem na nowych osiedlach.

Amerykanie zapragnęli mieć europejskie miasta. Odpowiedzią miał być zwrot ku tradycyjnym formom planowania urbanistycznego. Nie szło tu o historyzującą czy postmodernistyczną ornamentykę (choć i to się zdarzało), a o powrót do miejskich archetypów:

Podstawowym zadaniem projektowania krajobrazu i architektury miasta jest wyraźne zdefiniowanie ulic i przestrzeni publicznych, jako miejsc wspólnego użytkowania.
(Karta Nowej Urbanistyki §19)

Zarzucono eksperymenty z wolnym planem. Miasto miało się składać placów i ulic, rozumianych tak jako formy ukształtowania zabudowy, jak i oferowane w nich usługi czy powiązane z nimi skrypty kulturowe:

Ulice i place mają być bezpieczne, wygodne i ciekawe dla pieszych. Właściwie ukształtowane, stymulują one ruch pieszy i umożliwiają kontakty sąsiedzkie, sprzyjając tym samym integracji i ochronie lokalnych społeczności.
(Karta Nowej Urbanistyki §23)

Urbanizm jako forma życia stał się hasłem epoki. Od końca lat 80. pod tryb życia nowych mieszczan przykrawane były kolejne industrialne czy zdegradowane dzielnice Londynu albo Berlina. Ulice w latach 60. i 70. przeobrażone w ścieki komunikacyjne, na które nie zapuszczali się piesi, stawały się znów przyjaznymi woonerfami. Dookoła pojawiały się dobre knajpy, czynsze rosły, a dotychczasowi mieszkańcy – często mało seksowni gastarbajterzy przenosili się na blokowe przedmieścia.

Nowa architektura służy nowej klasie. Ideologia nowego urbanizmu jest ideologią tej klasy. Niekontrowersyjne tezy kryją za sobą niesprawiedliwość.

Wróćmy więc do modernistycznego piekła. Nowourbanistyczni krytycy mówili wszak, że modernizm był porażką, że nie mogło się to udać. Skąd zatem ten upór, by stawiać bloki, zwłaszcza w Bloku Wschodnim? Historia porażki była następująca – Pruitt Igoe. Osiedle socjalne, w którym nie było godnie zarabiającej klasy pracującej, a wykluczenie było powszechne. Osiedle, w którym postępowała dewastacja, ponieważ napraw nie dokonywano na czas. Podobnie kończyły projekty pomocy mieszkaniowej dla żyjących w slumsach. Były to getta socjalne, w których tolerowano dewastację, a na przestępczość przymykano oko. Architektury tej nie traktowano jako narzędzia zmiany socjalnej, lecz jako jałmużnę. Oto prawdziwa przyczyna porażki zachodniego modernizmu.

Znamy bowiem modernistyczne success story. Są nimi bloki w Europie Środkowej. Miasta tej do połowy XX wieku dość słabo zurbanizowanej części kontynentu stoją osiedlami modernistycznymi. A jednak, region jest całkiem bezpieczny i niewiele jest blokowisk, które uległy znacznej degradacji. Przyczyny tej sytuacji nietrudno dojść. W polskich blokach mieszkali wszyscy – robotnicy niewykwalifikowani i wykwalifikowani, pracownicy umysłowi, inteligencja humanistyczna, techniczna i kadra kierownicza. Drobne różnice zależały od liczby wolnych lokali w starej zabudowie w mieście, od zamożności zakładów, które czasem przydzielały własną pulę mieszkań – obraz całości był jednak mocno egalitarny [2].

To nierówność była problemem, nie modernizm. Pozostaje nim do dziś. 

Dlatego trzeba teraz zapytać: co na ten temat ma do powiedzenia polski dyskurs? Jaka klasa go produkuje? O czym mówi? O czym milczy? Co zbywa frazesem mieszkania na wynajem? I co tak naprawdę chce osiągnąć w dyskusji o ładzie przestrznnym?


[1] Osiedle zyskało emblematyczny status w latach 80. w pismach postmodernistycznych architektów związanych z New Urbanism.

[2] W Polsce Ludowej w 1970 64% mieszkań budowały spółdzielnie, 30% podmioty państwowe – 6% mieszkań w budownictwie prywatnym to w głównej mierze domy ludności wiejskiej, zatem miejsca na mieszkaniowo wyobcowaną elitę pozostawało bardzo niewiele (cf. e.g. Rocznik Statystyczny Polski 1970, s. 440)

... 0 komentarzy