Ocean Lemoniady

Populiści – czyli kto?

W rozmowach o polityce często pada słowo populizm, w ostatnich latach być może coraz częściej. Ustalenie jednak, co w istocie znaczy ten wyraz, przysparza nie lada problemu. Trudno powiedzieć, oprócz tego, że nieźle służy dyscyplinowaniu rywali stabilnego systemu politycznego demokracji liberalnej tak z lewa, jak z prawa. Kariera terminu populizm przypomina American Dream – w [...]

14 I 2021

W rozmowach o polityce często pada słowo populizm, w ostatnich latach być może coraz częściej. Ustalenie jednak, co w istocie znaczy ten wyraz, przysparza nie lada problemu. Trudno powiedzieć, oprócz tego, że nieźle służy dyscyplinowaniu rywali stabilnego systemu politycznego demokracji liberalnej tak z lewa, jak z prawa.

Kariera terminu populizm przypomina American Dream – w tym przynajmniej, że zaczęła się pod koniec XIX wieku w USA. People’s Party próbowała wówczas nieskutecznie rzucić rękawicę dwupartyjnemu systemowi północnoamerykańskiej demokracji, ujmując się za farmerami i robotnikami, a krytykując elity polityczno-biznesowe Waszyngtonu i Nowego Jorku1. Na prawdziwy rozkwit swojej popularności pojęcie to musiało jednak poczekać dopiero do końca II wojny światowej, kiedy trafiło do Ameryki Łacińskiej, służąc np. do opisu rządów Juana Perona w Argentynie2. Jednak to dopiero rozkład tradycyjnego systemu partyjnego w Europie pod koniec lat 90. XX wieku i pojawienie się zjawiska prawicowego populizmu nadało dynamiki badaniom nad populizmem. Ameryka Południowa szybko udowodniła, że populizm może mieć też oblicze lewicowe.

Toteż brytyjska badaczka Margaret Canovan podjęła się ustalenia wspólnych cech wszystkich populizmów. To, co je łączy, to akcent na zwykłych ludziach sprzeciwiających skostniałym strukturom władzy, idei i wartości3. Stąd odwołania do ludu czy narodu, stąd też antyelitaryzm. Argentyńskiego pochodzenia teoretyk polityki Ernesto Laclau do opozycji narodu bądź ludu oraz elit dodał jeszcze jeden składnik. Są nim tzw. puste znaki w rodzaju prawa, sprawiedliwości czy solidarności, którym dopiero w ramach działalności politycznej populiści mogą nadać konkretne znaczenia4.

Na nowej fali zainteresowania populizmem, przełożono niedawno na polski książkę niemieckiego badacza Jana-Wernera Müllera, stanowiącą próbę odpowiedzi na tytułowe pytanie Co to jest populizm? Od razu pojawiły się zarzuty o pewną nieświeżość tez zawartych w traktacie – i może to być dobrą ilustracją, jak dynamiczna jest sytuacja, ponieważ książka Müllera stanowi zapis wykładów z 2013. Müller stwierdza bowiem, że w istocie nie istnieją alternatywne wzorce, które zagrażałyby demokracji liberalnej, bo przecież nie można za rywali uznać „radykalizmu islamistycznego” czy „modelu chińskiego”5. Bardziej krytyczni czytelnicy stwierdzili, że niewystarczające jest zalecenie Müllera, które można było wyczytać spomiędzy wierszy jego książki, a zgodnie z którym sposobem na populizm może być odrobinę lepsze wsłuchiwanie się w głos społeczeństwa6.

Mimo wszystko coraz większe sukcesy polityków określanych jako populistyczni kazały się w ów głos wsłuchać przynajmniej naukowcom. Naturalnie najbardziej znanym na świecie przypadkiem nowego triumfu populizmu jest zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta USA w 2016. W Europie za bastion populizmu powszechnie uznawana jest nasza poczciwa Europa Środkowa. Od 2012 na Węgrzech taki charakter mają rządy Viktora Orbana, a w 2015 roku dołączyli do niego Andrzej Duda i Prawo i Sprawiedliwość w Polsce oraz prezydentka Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarowić wraz ze swoim prawicowo-narodowym ugrupowaniem, Chorwacką Wspólnotą Demokratyczną.

Populizm po chorwacku

Chorwaccy badacze, Marijana Grbeša i Berto Šalaj, postanowili zmierzyć się ze zjawiskiem populizmu obecnym w kampanii prezydenckiej z 2015 roku, skądinąd fali tego samego sztormu, który również w Polsce wyniósł do władzy narodową prawicę. Ich podejście wyrastało z tradycji socjologicznej analizy dyskursu – w analizowanych wywiadach z kandydatami na prezydenta Chorwacji oznaczali wystąpienia słów kluczowych, które wskazywałyby na populistyczny charakter dyskursu danej osoby7.

Pierwszym z wymiarów, który badali Grbeša i Šalaj, były odwołania do ludu. Za tego rodzaju odniesienia uznawano takie wypowiedzi, gdzie mowa była o jednolitej wspólnocie w rodzaju narodu, ludu właśnie czy Chorwatów. Czym innym zdaniem badaczy były wzmianki o konkretniej określonych grupach takich jak np. młodzi, kobiety czy emeryci.

Chorwaccy badacze szukali też innych czynników, które świadczyć miałyby o populizmie polityków. Jednym z nich było użycie codziennego, nieformalnego języka. Kolejnym zaś – użycie tzw. pustych znaków, tj. nazw wartości uznawanych za ważne, ale w praktyce oczekujących na wypełnienie ich znaczeniem. Mogą to być np. takie słowa jak sprawiedliwość, równość czy wolność8.

Drugim z wymiarów populizmu badanym przez Grbešę i Šalaja był stosunek do elit politycznych. Spoglądali oni na takie wypowiedzi kandydatów na prezydenta, w których wypowiadali się o klasie politycznej używając uogólniających stwierdzeń, mówiąc np. o politykach czy polityce w ogóle. Dodatkowym wskaźnikiem było samookreślenie kandydatów – to, czy kreowali się oni w swoich wywiadach na profesjonalistów, czy jednak na „osoby z ludu”. Wreszcie uwzględniano też to, jak w swym języku politycy przedstawiali społeczeństwo: czy ich wizja była pluralistyczna, czy może raczej technokratyczna, czy też jednak stawiali na podział my-oni. To ten ostatni przypadek potwierdzał tezę o obecności populizmu w języku badanego kandydata9.

Ostatnim z badanych aspektów populizmu u kandydatów na chorwackiego prezydenta było to, czy odnosili się oni do mniej lub bardziej określonych „niebezpiecznych innych”. Zdaniem badaczy rolę tę mogły pełnić tak „niebezpieczne media”, „niebezpieczne elity finansowe”, „niebezpieczne mniejszości” (seksualne, etniczne i inne) lub „niebezpieczna Unia Europejska”10.

Grbeša i Šalaj przebadali wywiady z kandydatką narodowo-prawicowej Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej (HDZ), Kolindą Grabar-Kitarović, która ostatecznie wygrała wybory. Analizowali także wypowiedzi Ivo Josipovicia, kandydata socjaldemokratów. Pod uwagę wzięto również wywiady z Milanem Kujundžiciem, wystawionym przez koalicję skrajnej prawicy, oraz z Ivanem Viliborem Sinčiciem, liderem ugrupowania Živi Zid, łączące w swoich postulatach idee lewicowe, alterglobalistyczne i czyste teorie spiskowe11.

Badanie polegało na podliczeniu wystąpień takich fraz, które świadczyłyby o występowaniu poszukiwanych cech populizmu. Grbeša i Šalaj stwierdzili więc, że najczęściej w superlatywach o ludzie wypowiadał się skrajnie prawicowy Kujundžić, a najrzadziej kandydatka prawicowego mainstreamu Grabar-Kitarović. Najgorsze zdanie o elitach politycznych demonstrował alterglobalista Sinčić, a najrzadziej czyniła to Grabar-Kitarović. Do swego profesjonalizmu najchętniej odwoływał się socjaldemokrata Josipović. Takie ilościowe badanie pozwoliło badaczom stworzyć liczbowy współczynnik populizmu poszczególnych kandydatów i stworzyć swego rodzaju mapę ich ideologii12.

Jaką konkluzję ze studiów wyciągnęli chorwaccy badacze? Rzadkie odwoływanie do strategii określonych jako populistyczne, brak antyelitaryzmu i sporadyczne używanie codziennego języka miało dać zwycięstwo kandydatce prawicy, Kolindzie Grabar-Kitarović. Socjaldemokrata Josipović zaczął coraz częściej używać „pustych znaków” w toku kampanii, mając świadomość, że wypada niekorzystnie. I choć dzięki populistycznej retoryce popularność zdobył Ivan Vilibor Sinčić, lider ezoterycznych alterglobalistów, to chorwacka kampania prezydencka z 2015 roku miała być zwycięstwem niepopulistycznego politycznego mainstreamu13.

Polski populizm jaki jest, każdy widzi

Ciekawe, że mimo popularności tematu populizmu w Polsce ostatnich lat, nie przeprowadzono chyba tego rodzaju analizy dla języka polskiej polityki. W tomie Autorytarny populizm w XXI wieku z 2017 Filip Pierzchalski bada wykorzystanie estetyki kiczu przez Prawo i Sprawiedliwość (kicz wyklęty, kicz smoleński itd.), łącząc te spostrzeżenia z teorią osobowości autorytarnej, którą mieliby cechować się wyborcy rządzącego ugrupowania14. Tego rodzaju rewelacje muszą budzić pewną ostrożność. W zbiorze znajdziemy też badania dotyczące komunikacji neofaszystowskich ugrupowań, Obozu Narodowo-Radykalnego oraz Narodowego Odrodzenia Polski, a także Prawa i Sprawiedliwości z sojusznikami15. Jednakże dosyć niewiele miejsca poświęca się specyfice języka, jakim mówią te organizacje – polscy badacze uznają go w zasadzie za populistyczny z góry i od razu przechodzą do diagnozowania zagrożeń.

Badania nad polskim populizmem prowadzą także Mateusz Nieć i Paweł Przyłęcki16. Nieć do kampanii europarlamentarnej z 2014 zastosował kryteria populistyczności opracowane przez tego ostatniego. Populistyczny styl uprawiania polityki ma się więc w Polsce charakteryzować, między innymi, stosunkiem do politycznej i ekonomicznej suwerenności Polski, eurosceptyzmem, antyniemieckością, antykomunizmem czy też skłonnością do rynkowego interwencjonizmu17. Brzmi znajomo?

Definiowanie polskiego populizmu przez wykorzystanie cech katolicko-narodowej prawicy w charakterze jego wskaźników musi budzić wątpliwości. Pojęcie populizmu staje się bowiem wówczas redundantne. W najgorszym wypadku jedynym skutkiem jego stosowania byłoby zadowolenie zdeklarowanych liberałów, dla których „populista” brzmi jak najgorsza oblega.

Jeżeli chcemy przy użyciu pojęcia populizmu dowiedzieć się o świecie czegoś nowego, potrzebujemy innych jego kryteriów. Być może ciekawa byłaby wnikliwa lektura wystąpień politycznych w poszukiwaniu mniejszego zestawu populistycznych cech, jaki zastosowali badacze z Chorwacji. Z drugiej strony, przecież już wiemy, że i to może nie wystarczyć. Spójrzmy więc, jak się to robi na Zachodzie.

Trump, baby, trump

W jednym z najbardziej uznanych czasopism badających związki języka i poliyki, Discourse & Society, niderlandzka badaczka Carola Schoor zaproponowała podobne podejście do przemówień kandydatów na prezydenta USA w 2016 roku: Berniego Sandersa, Donalda Trumpa i Hillary Clinton18. Jej skala uwzględniała trzy bieguny: populizm, pluralizm i elitaryzm. Określane były one przez pięć aspektów. Ponownie pojawiał się stosunek do „ludu” i polityków. W grę wchodziło również rozumienie polityki – bądź jako samorządność ludu skonfliktowanego z elitami, bądź jako rządy większości z uwzględnieniem praw mniejszości, opierające się na negocjacji, bądź jako władza sprawowana przez polityczną elitę, skłonna do różnych form współpracy.

Populizm, pluralizm i elitaryzm miały zdaniem Schoor różnić się także tym, na czym najchętniej skupiają swoją uwagę. Populiści chętnie więc komentowaliby sytuacje kryzysowe, pluralistyczne podejście koncentrowałoby się na faktach, zaś elitaryzm – na osiągniętych rezultatach.

Oznakowanie fragmentów wystąpień amerykańskich kandydatów na prezydenta w miejscach, gdzie pojawiały się wyróżnione przez badaczkę cechy populizmu, pluralizmu bądź elitaryzmu, ponownie pozwoliło jej na stworzenie liczbowego wskaźnika populistyczności danego polityka19.

Konkludując, Schoor stwierdza, że styl uprawiania polityki przez Donalda Trumpa jest populistyczny, Bernie Sanders miesza elementy populizmu i pluralizmu, zaś polityczna wizja Hillary Clinton jest zasadniczo pluralistyczna. Jest to rzecz jasna naukowe potwierdzenie potocznej intuicji20.

Być może jednak jeszcze ciekawsze są teoretyczne przesłanki, z których wychodzi badaczka. Schoor sugeruje bowiem, że współczesne ideologie nie mają formy teorii czy narracji. Przypominają raczej chmurę tagów dotyczących tematów, które pojawiają się w mediach – zwłaszcza tych elektronicznych. To właśnie dlatego kwestia stylu komunikacji może być decydująca dla skuteczności uprawianej polityki21.

Zrozumieć populizm, wywalczyć demokrację

Pojawia się jednak pytanie, co w istocie poznajemy w badaniach stylu komunikacji. Owszem, dostajemy liczby, które mają nas informować o tym, który z polityków amerykańskich, chorwackich czy polskich jest bardziej populistą. Ale co to właściwie znaczy?

Niderlandzka badaczka, Carola Schoor, stwierdza, że w dzisiejszych czasach klasyfikowanie polityków stało się zadaniem trudnym, skoro zarówno Donald Trump, jak i Bernie Sanders potrafią krytykować te same elity polityczne i zgadzać się chociażby w kwestiach handlu czy infrastruktury. Ma też świadomość, że prosty kontrast między polityką populistyczną a pragmatyczną nie jest zadowalającym wyjaśnieniem22.

Jednakże wydaje się, że problem z badaniem populizmu jest głębszej natury. Żeby zrozumieć fenomeny poszczególnych populistycznych polityków, może nie wystarczyć przeliczyć wystąpienia pochwał pod adresem zwykłych ludzi i połajanek kierowanych wobec starych elit.

Ernesto Laclau, teoretyk polityki, który spędził wiele lat na zrozumieniu zjawiska populizmu i jego relacji z demokracją, zauważyli, że typowe dla tego stylu uprawiania polityki – i nie tylko dla niego – jest wykorzystywanie tzw. pustych znaków, określeń w rodzaju demokracja czy naród, które dopiero czekają na wypełnienie ich treścią23. Być może aby określić różnicę między Sandersem i Trumpem trzeba zbadać właśnie to, jak każdy z nich wypełniał treścią amerykańskie „my, naród”. Jeśli chcemy zrozumieć to, co się działo w 2016 i jeśli chcemy z historii nauczyć się więcej niż tego, że niczego nie uczy, prawdopodobnie nie jest bez znaczenia, kogo wykluczał Trump, komu dawał szanse Sanders – i kogo całkiem ignorowała Clinton.

Co więcej, istotne może być to, w jakich wzajemnych relacjach pozostawały wspomniane znaki. Jeśli kandydaci mówią o solidarności, to robi różnicę, czy jest to solidarność narodowa czy pracownicza. Tego rodzaju znaki, symbole, nazwy wartości (obóz dobrej zmiany, Polska solidarna, totalna opozycja) bardzo często tworzą bardziej złożone systemy – i warto potraktować je serio.

[IV 2018]


1M. Kazin, The Populist Persuasion: An American History, New York 1995.

2Por. P. Taggart, Populism, Buckingham 2000.

3M. Canovan, Lud, Warszawa 2008.

4E. Laclau, Rozum populistyczny, Wrocław 2009.

5J. W. Müller, Co to jest populizm?, Warszawa 2017.

6Por. np. A. Ciążela, Czy tylko demagogia? Intelektualne i edukacyjne konteksty sukcesów prawicowego populizmu w Europei i USA, [w:] F. Pierzchalski, B. Rydliński (red.), Autorytarny populizm w XXI wieku. Krytyczna rekonstrukcja, Warszawa 2017, s. 36

7M. Grbeša, B. Šalaj, Textual analysis of populist discourse in 2014/2015 Presidential Election in Croatia, „Contemporary Southeastern Europe” 3(1)/2016, s. 106-127.

8Tamże, s. 114-115.

9Tamże, s. 115.

10Tamże.

11Tamże, s. 112.

12Tamże, s. 115-120.

13Tamże, s. 122-123.

14F. Pierzchalski, Estetyka kiczu a rozwój autorytarnego populizmu w Polsce, [w:], s. 69-94.

15T. Nowak, Demagogia i populistyczna propaganda w przekazie publicznym polskich partii opcji narodowo-prawicowej, [w:] F. Pierzchalski, B. Rydliński (red.), Autorytarny populizm…, s. 147-162.

16M. Nieć, Populist rhetoric of Polish political parties in 2014 EU elections. Analysis of television spots,„Roczniki nauk społecznych” 3/7(43), 2015, s. 11-24; P. Przyłęcki, Populizm w polskiej polityce. Analiza dyskursu polityki, Warszawa 2008.

17M. Nieć, Populist rhetoric…, s. 14.

18C. Shoor, In the theater of political style: Touches of populism, pluralism and elitism in speeches of politicians, „Discourse & Society”, 28(6), 2017, s. 657-676.

19Tamże, s. 665-666.

20Tamże, s. 672-673.

21Tamże, s. 658.

22Tamże, s. 657-658.

23E. Laclau, dz. cyt.

... 0 komentarzy

Czy tu się głowy ścina? Odzyskiwanie porwanego Wschodu

Prawie 35 lat temu na albumie nowofalowego zespołu Siekiera znalazł się utwór pod tytułem Ludzie Wschodu. Zapewne pod adresem tytułowych mieszkańców pada w nim szereg przynajmniej pozornie absurdalnych pytań: „Czy tu się głowy ścina? Czy zjedli tu murzyna? Czy leży tu Madonna? Czy jest tu jazda konna?”. Co jednak gdy absurd ten ma coś wspólnego [...]

7 I 2021

Prawie 35 lat temu na albumie nowofalowego zespołu Siekiera znalazł się utwór pod tytułem Ludzie Wschodu. Zapewne pod adresem tytułowych mieszkańców pada w nim szereg przynajmniej pozornie absurdalnych pytań: „Czy tu się głowy ścina? Czy zjedli tu murzyna? Czy leży tu Madonna? Czy jest tu jazda konna?”. Co jednak gdy absurd ten ma coś wspólnego z obiegowymi wyobrażeniami na temat Wschodu?

Po ponad 25 latach ukazuje się po polsku imagologiczna praca Larry’ego Wolffa Wynalezienie Europy Wschodniej: Mapy cywilizacji w dobie Oświecenia w przekładzie Tomasza Bieronia1. Kolejne rozdziały książki odsłaniają, jak przebiegało wynajdowanie tego obszaru zachodnioeuropejskiej mentalnej mapy świata. Zaczynało się więc od wejścia, po to by wziąć go w posiadanie, zaś wyobrażanie poprzedzało szczegółowe (lecz równie imaginarne) mapowanie. Na bezpieczny dystans odbywało się adresowanie Wschodu przez intelektualistów takich jak Wolter czy Rousseau. Po tym wreszcie można było zaludniać Europę Wschodnią, odwołując się wpierw do starożytnej kategorii barbarzyńcy, potem do nowego pojęcia cywilizacji, ustanawiającego oświeconą antropologię, aby wreszcie wykorzystać jej dialektyczny rewers – rasę.

Całość opatrzona została wstępem wieloletniego dyrektora krakowskiego Międzynarodowego Centrum Kultury, prof. Jacka Purchli. Jako że działalność centrum, nieoceniona zresztą, ogniskowała się wokół pojęcia Europy Środkowej, nie dziwi, że swoje wprowadzenie Purchla rozpoczyna od Milana Kundery. Powołuje się w tym na złożoność sytuacji „Europy Środkowej” – „porwanego Zachodu”, który z perspektywy zachodniej pozostawał jednak tylko Wschodem (s. 7). W takim rozumowaniu, jak zauważyła Maria Todorova (skądinąd uniwersytecka profesorka Wolffa) nie jest nieobecny podtekst rasistowski, skierowany wobec Wschodu, a więc przede wszystkim, koniec końców, Rosji2. Przy całym zrozumieniu dla intelektualnej roli Kundery w latach 90. XX wieku, może to być problematyczny patron dla rozważań dekonstruujących stereotypy o Europie Wschodniej.

Szczęśliwie, zaraz potem pojawiają się polscy historycy gospodarczy: Wiktor Kula, Marian Małowist i Jerzy Topolski (s. 8). Niestety, tylko na mgnienie oka, bo Wolffa Purchla chwali za to, że w poszukiwaniach genezy pojęcia Europy Wschodniej cofa się aż do wieku XVIII. Tymczasem zasługa Kuli czy Małowista polega na tym3, że pozwalają oni symbolicznej rzeczywistości dyskursu przyporządkować rzeczywistość materialną. Upośledzenie Wschodu daje się dzięki nim tłumaczyć w kategoriach długiego trwania ekonomicznego rozwoju społeczeństwa – odnieść do tendencji wczesnego kapitalistycznego systemu-świata, dostrzegalnych grubo przed wiekiem XVIII4.

Badanie konstruktów dyskursywnych to ważna i odpowiedzialna misja, ale dekonstrukcja może nie wykroczyć poza kapitalistyczne realne. Larry’ego Wolffa krytyka Immanuela Wallersteina zasadza się na zarzucie nietrafności uznania całej Europy Wschodniej za peryferia Zachodu począwszy od XVI wieku. Wallerstein miałby być świadom tego, że nie cały Wschód był w owym czasie włączony w kapitalistyczny system-świat, ale mimo to popełniać błąd anachronistycznego przeniesienia konstruktów XVIII-wiecznych wstecz (s. 34). Ale jeszcze wcześniej, na przełomie XIII-XIV wieku żadna część Europy Wschodniej nie wchodziła w skład żadnego z ówczesnych systemów-światów5. Nie jest tajemnicą, że uogólnienia Immanuela Wallersteina o ekonomicznym długim trwaniu nie cechują się zbytną precyzją, ale nie musi stanowić to jeszcze powodu do dyskursywnego redukcjonizmu.

Wolff odkrywa, że to XVIII wiek był czasem, w którym przeciwieństwo cywilizowanego Południa i barbarzyńskiej Północy zastąpiono osią Zachód-Wschód, bowiem wynajdowaniu europejskiego Orientu towarzyszyła i konstrukcja Okcydentu6. Trudno jednak powiedzieć, czy poczynione we wstępie spostrzeżenie Jacka Purchli o tym, że w zmianie tej „Wolff upatruje przyczyny anihilacji środkowoeuropejskiej tożsamości” (s. 9), znajduje pokrycie w wywodzie autora Wynalezienia Europy Wschodniej. Oczywiście, można uważać, że przytaczana przez Wolffa opinia Woltera o odpowiedniości ustroju despotycznego dla Rosji jest wyjątkowo dalekowzroczna i podzielać zdanie Adam Smitha o (odwiecznej?) przynależności Polski do europejskiego obszaru gospodarczego (s. 11). Wydaje się jednak, że, w duchu projektu Larry’ego Wolffa i czasów powstania jego książki, imagologiczną analizę dyskursu należałoby przerwać w momencie dekonstrukcji i wykazania nieskończonej złożoności przedmiotów, które nie dają się dyskursywnie uchwycić bez manipulacji.

Obiektem zainteresowania nie są bowiem ani odwieczne idee, ani materialne stosunki władzy. W projekcie, któremu ostatecznie patronują Michel Foucault i Edward W. Saïd, uwaga skupia się na działaniach intelektualnych, zapoczątkowanych przez XVIII-wiecznych podróżników na Wschód Europy. Wolff dowodzi, że ten ostatni został przez nich ustanowiony z jednej strony przez kojarzenie ze sobą krajów Europy Wschodniej i łączenie ich w spójną całość, a z drugiej strony przez porównywanie z krajami Europy Zachodniej i ustanawianie podziału kontynentu według kryterium rozwojowego (s. 30). Podział ten nastręczał zresztą wielu trudności, co skłaniało podróżnych do posługiwania się paradoksami w swoich relacjach. Przykładowo, hrabia Ségur, przekraczając granicę Prus i Polski, zauważał, że „całkiem opuścił Europę”. Nie przeszkadzało mu to niedługo później stwierdzić, że znalazł się w „Oriencie Europy” (s. 30). I chyba nieprzypadkowo z tego rodzaju paradoksem jednoczesnego włączenia i wykluczenia (s. 32) Zachód zmierzył się także w przypadku Bałkanów7.

Owo wyobrażone kryterium rozwojowe skonstruowane było jednak z rzeczywistych składników materialnych, o czym, czytając Wolffa, można czasem zapomnieć. „Wjeżdżanie i posiadanie [regionu] były aspektami doświadczenia podróżnika w Europie Wschodniej, jako kalibratora granic i przejść, jako świadka bicia i ciemiężenia poddanych” (s. 568). Lecz bicie i ciemiężenie stanowiło rzeczywiste doświadczenie, o czym świadczą stare i nowe próby mierzenia się z ludową historią Polski8. Stanowiło też wynik rzeczywistych procesów ustanawiania kapitalistycznych stosunków ekonomicznych między zachodnim centrum i wschodnimi peryferiami, co doskonale opisali nie tylko Wallerstein9, ale też polscy historycy ekonomiczni, a czego świadomość miał już Karol Marks, charakteryzując wtórne poddaństwo w Mołdawii i na Wołoszczyźnie10.

Wolff zresztą pokazuje, że owo „branie Europy Wschodniej w posiadanie” miało nierzadko charakter zupełnie seksualny. Goszcząc na przełomie 1764 i 1765 roku u carycy Katarzyny Wielkiej w Petersburgu, Giacomo Casanova nie przepuścił okazji, by za sto rubli kupić w charakterze niewolnicy trzynastoletnią córkę chłopa pańszczyźnianego (s. 97-115). Również do takiego rodzaju eksperymentów dawał możliwości Wschód – i to nie od 1989 roku, kiedy ponownie stał się łupem dla inwestorów w biały żywy towar. Nawiasem mówiąc, książka nie daje odpowiedzi na to, czy to przypadek, że do samej etykiety „Wschód” wcześniej przekonał się sam markiz de Sade (s. 447-8) aniżeli philosophes Wolter bądź Rousseau, przywiązani jeszcze do klasycyzującej „Północy” (s. 326).

Tak czy owak, opisywane „posiadanie Europy Wschodniej” było jednak przeważnie intelektualne. Wolff dobitnie udowadnia, że dla intelektualistów z Zachodu Wschód był domeną fantazji. Obszerne cytaty z korespondencji Woltera i Katarzyny Wielkiej stanowią fascynujący przykład pomieszania intelektualnego flirtu i nonszalanckiej zabawy geopolitycznej, która później z salonu przeniosła się do piwiarni. Francuski myśliciel na cywilizacyjne zacofanie Europy Wschodniej proponował rozmaite równie fantazyjne remedia: bądź to sprowadzenie kolonii szwajcarskich zegarmistrzów do Astrachania, bądź to arbitralne aneksje poosmańskich krain. Casanova był bardziej skłonny do reformy kalendarza, Diderot radził przenosiny stolicy do Moskwy (s. 367). Wolff pokazuje, że tego rodzaju komunały wędrowały od myśliciela do myśliciela, stając się częścią wiedzy eksperckiej na temat Wschodu, gotowej do użycia bez nużących, długotrwałych studiów nad tym niecywilizowanym regionem.

W Wynalezieniu Europy Wschodniej widzimy, jak nasza część świata od czasów Oświecenia była poligonem doświadczalnym wątpliwych polityk rozwojowych. To w tym okresie ma swój początek praktyka liczenia lat czy wręcz stuleci rozwojowego zacofania regionu czy kraju – taki był wynik porównania średniowiecznej Francji i ówczesnej Polski przez markiza d’Argensona (s. 423). Wolff wyjątkowo trafnie zauważa paralelę między oświeceniowymi teoriami ekonomicznymi a działalnością zachodnich doradców i ekspertów w restauracji kapitalizmu w latach 90.: „Tak samo jak w naszych czasach, od 1989 roku, kiedy znajdującą się w katastrofalnym stanie gospodarkę polską wykorzystano do przetestowania efektywności kapitalizmu rynkowego, a zagraniczni profesorowie ekonomii przylatywali do Warszawy z wykładami i pouczeniami, dwa stulecia wcześniej prekapitalistyczni fizjokraci uchwycili się osiemnastowiecznego kryzysu Polski jako okazji do wyeksportowania swoich koncepcji ekonomicznych i poeksperymentowania z nimi” (s. 429).

Różnica względem lat 90. polegała na tym, że pod koniec XX wieku rady zostały istotnie wcielone w życie i stały się traumatycznym doświadczeniem przynajmniej jednego pokolenia. Zresztą, nie trzeba konkretnych wskazówek, wystarczy linearny model rozwoju ekonomicznego i przekonanie o skorelowanej z nim ekonomicznej hierarchii narodów – w której Europa Wschodnia zajmuje należne sobie peryferyjne miejsce. Myśl tę półgębkiem rzucił w swym Bogactwie narodów nie kto inny jak Adam Smith (s. 437-8).

Tego rodzaju cywilizacyjna hierarchia pokutuje do dziś, choć, rzecz jasna, nie wypada o niej mówić wprost. Hierarchicznym, wartościującym myśleniem obciążony jest zresztą nawet wspomniane na początku tych rozważań pojęcie Europy Środkowej. Każdy Środek z konieczności presuponuje swój Wschód. Tymczasem orientalizacja czy bałkanizacja krajów sąsiednich pozwala na przesunięcie własnej ojczyzny przynajmniej o szczebel wyżej w „hierarchii narodów” – jak pokazuje Wolff, znanej już od Oświecenia. W tym rację ma autor wstępu do Wynalezienia Europy Wschodniej, prof. Jacek Purchla: „marzenia Środkowoeuropejczyków pozostaną snem o cywilizacji Zachodu” (s. 9). Ryzyko może tkwić w obróceniu się ich w rusofobiczne koszmary lub sowietologiczne dyrdymały w stylu Zbigniewa Brzezińskiego, radzącego o odwiecznym bizantynizmie i tym podobnych niezmiennikach. Projekt dekonstrukcji stereotypów geograficzno-kulturowych powinien zapobiec właśnie temu.

W odniesieniu do polskiego wydania książki Larry’ego Wolffa, słowa uznania należą się tłumaczowi, Tomaszowi Bieroniowi. Oddanie nazwy etnicznej ‘Vlachs’ wyrazem „Włoszy” – zamiast utrwalonego „Wołosi” – jest jedyną usterką, na którą natrafiłem, czytając przekład (s. 504). Lektura była przyjemna, a wyczuwalna między wierszami oryginału gorzka ironia wobec orientalizmu zachodnich podróżników i myślicieli pozostała czytelna również po polsku.

Dlaczego warto przeczytać Wolffa? Czy po 25 latach dalej jest aktualny? Warto, jest. Klasycystyczny historyk cesarstwa rzymskiego Edward Gibbon pisał: „«Cztery tysiące sześćset słowiańskich wsi było porozrzucanych po prowincjach Rosji i Polski, a chaty Słowian pospiesznie budowano z nieheblowanego drewna w kraju, w którym brakowało kamienia i żelaza. Chatom tym, wzniesionym, a raczej ukrytym w głębi lasów, na brzegach rzek lub na skraju bagnisk, niezasłużenie byśmy pochlebili, gdybyśmy je porównali do architektury bobra, przypominały ją bowiem tylko istnieniem dwóch wyjść, na ląd i do wody, dla ucieczki dzikiego mieszkańca, zwierzęcia mniej higienicznego, mniej pracowitego i mniej towarzyskiego niż ten wspaniały czworonóg»” (s. 480). W cytacie tym wytrawny internauta może znaleźć źródło niszowego mema, porównującego bobrze żeremie sprzed dziesiątek tysięcy lat i lechicką ziemiankę z X wieku. I nic złego w takim wyśmiewaniu turbonacjonalizmu.

Z rozmaitych przyczyn zacofanie, bieda, niewykorzystane zasoby czy wielkie nierówności społeczne są częścią wschodnioeuropejskiej rzeczywistości tak w XVIII wieku, jak i dziś. Lecz wybitnie (choć pewnie nie wyłącznie) wschodnioeuropejskim fenomenem wyobraźni zbiorowej jest stopień internalizacji zachodnich hierarchii geograficznych i skorelowanych z nimi modeli rozwojowych. Po (niezbyt trudnej) dekonstrukcji stereotypów nacjonalizmu np. polskiego pozostają stereotypy wytworzone przez zachodnie Oświecenie. Ale po dekonstrukcji stereotypów zachodniego Oświecenia, zaproponowanej przez Larry’ego Wolffa, pozostaje już chyba tylko żmudna praca nad rzeczywistością.


1 L. Wolff, Wynalezienie Europy Wschodniej: Mapy cywilizacji w dobie Oświecenia, tłum. z ang. T. Bieroń, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2020, s. 648. W oryginale: Inventing Eastern Europe: The Map of Civilization on the Mind of the Enlightenment, Stanford University Press, Stanford 1994, s. 419.

2 M. Todorova, Bałkany wyobrażone, Wołowiec 1997/2014, s. 311.

3 Por. np. W. Kula, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, Warszawa 1962.

4 A. Sosnowska, Zrozumieć zacofanie. Spory historyków o Europę Wschodnią (1947-1994). Warszawa 2004.

5 J. L. Abu-Lughod, Before European Hegemony: The World-System A.D. 1250-1350, Oxford 1989.

6 G. Delanty, Inventing Europe. Idea, Identity, Reality, Liverpool 1995, s. 92-94.

7 M. Todorova, op. cit., s. 19-55.

8 M. in. A. Świętochowski, A. Historia chłopów polskich, t. 1-2., Lwów 1925-28; kwerenda chłopska z lat 50.; S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich, t. 1-3, Warszawa 1970-80; J. Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011; film dokumentalny Piotra Brożka Niepamięć z 2015; K. Pobłocki, Chamstwo. Ludowa historia Polski,Wołowiec 2021; M. Rauszer, Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich. Warszawa 2020; A. Leszczyński, Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania. Warszawa 2020.

9 I. Wallerstein, Analiza systemów-światów: Wprowadzenie, Warszawa 2004/2007.

10 K. Marks, Kapitał, t. 1, Warszawa 1867/1951, s. 248-258.

... 0 komentarzy

Gdzie jest koniec historii ludowej?

Ukazała się wreszcie ludowa historia Polski – napisania podjął się Adam Leszczyński, chociaż potrzebę takiego przedsięwzięcia zaznaczano już dużo wcześniej. Stało się bardzo dobrze, idźcie do księgarni: jest warto. Nawet mimo że Ludowa historia Polski (2020) Leszczyńskiego nie będzie ostatnim słowem w tym temacie1. Jest to przede wszystkim dość wyczerpujące, ale i zwięzłe – z [...]

17 XI 2020

Ukazała się wreszcie ludowa historia Polski – napisania podjął się Adam Leszczyński, chociaż potrzebę takiego przedsięwzięcia zaznaczano już dużo wcześniej. Stało się bardzo dobrze, idźcie do księgarni: jest warto. Nawet mimo że Ludowa historia Polski (2020) Leszczyńskiego nie będzie ostatnim słowem w tym temacie1.

Jest to przede wszystkim dość wyczerpujące, ale i zwięzłe – z perspektywy obszerności tematu – ujęcie dziejów krzywdy chłopskiej. Historia ludowa to, zgodnie z ujęciem prekursora gatunku Howarda Zinna, autora Ludowej historii Stanów Zjednoczonych (1980/2016), dzieje dolnego 90% społeczeństwa2. Naturalnie, wchodzą w nie również dyskryminowane mniejszości narodowe, etniczne, religijne czy seksualne. Ale dominująca perspektywa jest większościowa i materialistyczna – wynikająca z prostego założenia, że pełna emancypacja większości wciąż się nie dokonała.

Tą większością do niedawna w Europie Wschodniej byli chłopi, a palący problem regionu stanowiła kwestia chłopska. Jest pewna symptomatyczna przesada, gdy przeważnie inteligenccy autorzy mówią o problematyce tej jako niezbadanej. Kto ma lepszą pamięć, ten pamięta dyskusję sprzed pięciu lat o Fantomowym ciele króla (2011) Jana Sowy i dokumencie Niepamięć (2015) Piotra Brożka3. Lecz mody intelektualne przychodzą i odchodzą, kwerendę chłopską z lat 50. czy opracowanie Historii chłopów polskich w latach 70. pod redakcją Stefana Inglota znają tylko wtajemniczeni, a sfera symboliczna zdominowana jest przez mity inteligenckie.

I o ile dzieje chłopstwa sprzed industrializacji przedstawione są w książce Leszczyńskiego wyśmienicie, to dziwi podejście autora do okresu Polski Ludowej4. Nie w aspekcie faktograficznym, okres ten jest wszak jego specjalnością. Stosunki pracy w Polsce Ludowej są jednak redukowane niemal wyłącznie do stalinistycznego i poststalinistycznego produktywizmu, określanego niedwuznacznie mianem wyzysku. Politykę socjalną i gospodarczą dekad 1944-89 Leszczyński sprowadza prawie tylko do gospodarki niedoborów. Zaś, przykładowo, masowość wczasów pracowniczych stanowi wzmiankę. Lub, by nie być drobiazgowym, fundamentalna rewolucja w poczuciu godności klas pracujących wspominana jest jedynie jako skuteczny argument w negocjacjach z władzą. Historie awansu społecznego ilustrowane są anegdotycznie dwiema biografiami (Stanisława Paszkowskiego i Zbigniewa Puzewicza). Krótkie wspomnienie rewolucji w dostępie do edukacji musiało już otrzymać kontrapunkt w postaci ponurych historii z hoteli robotniczych lat 50. W jaki sposób oddaje to sprawiedliwość sprzecznościom Polski Ludowej (i ludowej)? Czym taka narracja różni się od inteligenckiej perspektywy liberalnych historyków z Zachodu (i Wschodu)? Gdzie miejsce na różnorodne, często ze sobą i wewnętrznie sprzeczne głosy z ludu?

Leszczyński cytuje przeświadczenie Fernanda Braudela o historii jako doświadczeniu ciągłości, i to po to, by zakwestionować je w kontekście Europy Wschodniej – i ludu. Walter Benjamin byłby zgodny: „Historia uciskanych jest nieciągłością”5. Ale mniejsza już o rolę realnego socjalizmu jako osobliwego i ostatecznie nieudanego przerwania, do którego być może należało podejść inaczej niż jak do każdej kolejnej władzy, wobec której – zgodnie ze zrzędliwą nieco konwencją gatunkową historii ludowej – należą się tylko oskarżenia.

Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Ludowa historia Polski kończy się w roku 1989. Autor tłumaczy: „transformacja jest zbyt bliska i zbyt dobrze (oraz zbyt niedawno) opisana”6. Doprawdy? Minęło prawie 30 lat. Howard Zinn aktualizował swoją Ludową historię Stanów Zjednoczonych regularnie, doprowadzając ją do 2005 roku! Jakie obawy stały przed opisaniem walk klasy ludowej po 1989 roku? Być może niełatwo byłoby autorowi sformułować oskarżenia pod adresem władzy – trudno powiedzieć. Ale czy historia ludowa tego okresu jest faktycznie „zbyt dobrze […] opisana”? Jasne, mamy fragmentaryczne opracowania, zaczynając od fenomenalnego Prywatyzując Polskę Elizabeth Dunn7. Oczywiście, wiemy mniej-więcej, jaką rolę odegrałyby kolejne fale strajków robotników, pracujących w opiece czy rolników, beznadzieja masowego bezrobocia i strategie indywidualnego oporu w postaci emigracji do Europy Zachodniej, wraz ze wszystkimi wadami i dramatami nowego nomadyzmu.

Tyle że samo przedstawienie całości tych świeższych obrazów z perspektywy ludowej mogłoby pozwolić ograć historię (i politykę) elit. „Drogo okupuje nowoczesna klasa robotnicza każdy szczebel poznania swej historycznej misji. Golgota jej klasowego wyzwolenia pełna jest straszliwych ofiar” – pisała Róża Luksemburg8. Perspektywa zbawienia jest dziś jaka jest. Dobrze chociaż, że poprawia się poznanie dziejów pańszczyźnianego ucisku.


1A. Leszczyński (2020) Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania. Warszawa: WAB.

2H. Zinn (1980/2016) Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś. Warszawa: Krytyka Polityczna.

3J. Sowa (2011) Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą. Kraków: Universitas. P. Brożek (reż.) (2015) Niepamięć [film]. Polska.

4A. Leszczyński, Ludowa historia Polski…, s. 477-511.

5W. Benjamin (1991) Paralipomena zu den Thesen über den Begriff der Geschichte [w:] idem, Gesammelte Schriften, Bd. I, Heft 3. Red. R. Tiedemann, H. Schweppenhäuser. Frankfurt: Suhrkamp, s. 1236.

6A. Leszczyński, Ludowa historia Polski…, s. 528.

7E. Dunn (2008) Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy. Warszawa: Krytyka Polityczna.

8R. Luksemburg (1959) Kryzys socjaldemokracji (Broszura Juniusa), [w:] eadem, Wybór pism, t. 2, cz. III-IV. Warszawa: Książka i Wiedza, s. 268.

... 0 komentarzy